Niedziela – drugi dzień zawodów,
z programem wzbogaconym o wiele atrakcji dla przybyłej publiczności. Były to
między innymi Drift Tir, czyli przygotowany specjalnie do driftu ciągnik
siodłowy. Jest to dzieło ludzi z STW Center. To istny potwór z ogromnym spojlerem,
który sieje strach zbliżając się do zakrętu, a kolega kamerzysta miał bardzo
bliskie spotkanie z jego pękającą oponą… :)
Drugą atrakcją dla kibiców było
Drift Taxi. Mimo wysokiej ceny tej zabawy (która kształtowała się na poziomie
100zł / przejazd), chętnych nie brakowało, a kierowcy podczas tych przejazdów
ani myśleli oszczędzać swoje driftowozy i nerwy pasażerów.
Po tych atrakcjach pozostało już
tylko jedno – setki mechanicznych kucy, ryczących pod maskami driftowozów,
nieziemskie umiejętności kierowców, trochę szczęścia. To wszystko zebrane razem
miało prowadzić do wyłonienia najlepszego driftera podczas I rundy King of
Europe w Poznaniu. Pozwolę sobie wymienić w tym miejscu TOP3 zaskoczeń
pozytywnych i negatywnych. Zacznijmy od negatywów:
- pozycja nr 3 – Szymon
Budzyński. Piękny, oryginalny, piekielnie mocny samochód. Świetny zawodnik,
który z roku na rok jeździ coraz lepiej. I w tym wypadku może powiedzieć że
przygotował się jak nigdy, a wyszło jak zawsze, bo Szymon (między Bogiem a
prawdą za sprawą bardzo kontrowersyjnej decyzji) przegrał w parze konkursowej z
Amerigo Monteverde i nie przeszedł nawet do TOP16;
- pozycja nr 2 – Diego Quaranta. Zwycięzca
zeszłorocznego cyklu King of Europe. Na jego korzyść może przemawiać zmiana
auta z BMW serii 3 na to z serii 1 i może nie do końca czuł samochód, ale od
aktualnego mistrza należy jednak wymagać dużo więcej. Mało atrakcyjna jazda,
dużo spinów i wypadów poza tor – to nie przystoi championowi;
- pozycja nr 1 – Paweł Trela. Ja
naprawdę wiele rzeczy jestem w stanie rozumieć. Rozumiem nerwy po uszkodzeniu
samochodu, tak pieczołowicie przygotowanego na nadchodzący sezon. Rozumiem, że
sponsor włożył dużo pieniędzy w team i samochód. Ale czy to są powody, żeby
rezygnować z możliwości pożyczenia samochodu (a taka możliwość była) i dalszego
udziału w imprezie? Nie oszukujmy się, wielu kibiców przyszło na King of Europe
właśnie po to, żeby oglądać niebotyczne kąty i ocierającą się o szaleństwo
jazdę Pawła. On o tym niestety zapomniał.
Teraz już przyjemniejsza część - trzech
zawodników, którzy pozytywnie mnie zaskoczyli :) A byli to:
- pozycja nr 3 - Maciej Jarkiewicz. Po poprzednim sezonie
zajmował bardzo odległą pozycję, wystąpił tylko w jednych zawodach, więc nie
spodziewałem się po nim niczego specjalnego. Samochód, którym jeździł Maciej
również wizualnie nie prezentował się szałowo. Jednak całe to wrażenie prysło
po pierwszym przejeździe Maćka. Im więcej przejazdów, tym większe wrażenie
robiła na mnie jego jazda – mocne wychylenia i bardzo szybkie pokonywanie
zakrętów to jest to, co bardzo chciałem zobaczyć podczas tych zawodów;
- pozycja nr 2 – Francesco Conti.
Jedyny obcokrajowiec na podium tegorocznego KoE. Jako jedyny z dość dużej grupy
gości z zagranicy prezentował równy i przede wszystkim wysoki poziom. Miejsce
na podium na pewno zasłużone;
- pozycja nr 1 – Maciej Bochenek.
Bezsprzecznie nr 1 King of Europe. Maciek jeździł bardzo widowiskowo, równo, a
co najważniejsze skutecznie. Po kolei eliminował kolejnych rywali, by w końcu w
finale, po zaciętej walce pokonał Francesco Conti. Maciej, który w poprzednim
sezonie zajął dopiero 9. miejsce stworzył sobie rewelacyjną podstawę, by w tym
sezonie zagrozić Pawłowi Treli w obronie mistrzowskiego tytułu.
Tak długo wyczekiwana impreza
przeminęła jak z bicza trzasł. Na większości zawodników się nie zawiodłem, było
naprawdę grubo, bo jak to się powszechnie mówi „albo grubo, albo wcale”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz